Get In Touch

Kierowca autobusu Coachella o ataku po wiecu

Kierowca autobusu Coachella o ataku po wiecu

Pasażerowie w Dolinie Coachella doświadczyli napięcia po wiecu Donalda Trumpa, kiedy to kierowca autobusu relacjonował, że został zaatakowany przez jego zwolenników. Kierowca, który poprosił o anonimowość ze strachu przed zemstą, opowiedział stacji KESQ News Channel 3, że jego zmiana zaczęła się normalnie, ale szybko przerodziła w koszmar.

Wydarzenie, które zgromadziło około 15 000 uczestników, miało miejsce 12 października na Calhoun Ranch – otwartym terenie w wiejskim Coachella. Organizatorzy wiecu korzystali z usług Coach USA, aby zatrudnić lokalnych kierowców, którzy mieli przewozić ludzi w godzinach od 17:00 do 22:00. Jednak sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli, gdy liczba osób zgromadzonych na wydarzeniu zaczęła dramatycznie rosnąć.

„Na początku wszyscy przestrzegali zasad, ale pod koniec wszystko się zmieniło. Zaczęli popychać, szturchać oraz rzucać przedmiotami” – mówił kierowca. „Tłum był tak przytłaczający, że nawet policja miała trudności z opanowaniem sytuacji. Ludzie byli zmęczeni i rozgrzani, a brak jedzenia i wody tylko potęgował frustrację uczestników.”

Kierowca wyjaśnił, że transport rozpoczął się około piątej. Powiedziano im, że po drugiej nie będą przyjmować więcej osób z parkingów, ale rzeczywistość okazała się inna. To doprowadziło do jeszcze większych tłumów.

Pomimo zaplanowania co najmniej 60 autobusów do przewozu uczestników, wielu zapalonych zwolenników powiedziało, że zostało pozostawionych na lodzie z powodu braku transportu. Niezadowolenie zaczęło narastać, co prowadziło do niepokojących sytuacji.

„Nie mogliśmy wpuścić ludzi, ponieważ ruch był mocno spowolniony” – dodał kierowca. „Transport jechał w tym samym kierunku co samochody, co tylko pogarszało sytuację.”

Kiedy kierowca w końcu zdołał wjechać na teren, sytuacja stała się jeszcze gorsza. „Usłyszałem, jak jedna kobieta upadła, więc poszedłem sprawdzić, co się stało. Gdy dotarłem do tylnej części autobusu, nagle ktoś uderzył mnie z boku w twarz, niemal mnie powalając” – relacjonował kierowca. „Poczułem, jak moja twarz zaczyna puchnąć, a nos zaczął krwawić. Gdy się odwróciłem, napastnik już zniknął.”

Następnie kierowca musiał przebiec do przodu autobusu, aby zatamować krwawienie z nosa. Jako były żołnierz armii, potrafił skupić swoje myśli i wezwać pomoc, po czym zajął się pasażerami. Po zakończeniu kursu dowieziono go na izbę przyjęć doszpitala Eisenhower w Rancho Mirage.

„Przeprowadzili mi tomografię komputerową, sprawdzili oko na obecność zadrapania rogówki, dyslokacji oraz wstrząsu mózgu” – powiedział kierowca. „Czekałem tam bardzo długo.”

Obecnie kierowca potrzebuje więcej czasu na regenerację, lecz cieszy się, że nie doszło do poważniejszych obrażeń. „Cieszę się, że uderzenie było tylko ręką, a nie kijem bejsbolowym czy nożem” – podkreślił.

W jego opinii atak był rezultatem złego planowania przez organizatorów kampanii, którzy zaniżyli szacunkową liczbę uczestników. Gdy więcej osób zaczęło przybywać, wprowadziło to dodatkowy chaos i frustrację. Stwierdził, że takie wydarzenia nie powinny być organizowane w pośpiechu. Zachęcał też do poszanowania osób świadczących usługi: „Musimy pamiętać, aby traktować pracowników jako ludzi, a nie jako cele. Nie można przerzucać swojej złości na pierwszą napotkaną osobę. Po prostu nie chcę słyszeć o nikim innym, kto mógłby zostać ranny tylko za to, że wykonuje swoją pracę.”

Kierowca zdumiony jest tym, że zwolennicy Trumpa uciekli się do przemocy w chwili tej mniej sprzyjającej sytuacji. Mimo że kampania Trumpa prowadzi wydarzenia od ponad ośmiu lat, można by sądzić, że powinni to już rozgryźć.